Rozdziała 62
(UWAGA! 5/6 jest napisane bez polskich znaków gdyż
pisałam na telefonie. Chciałam to wszystko pozmieniać, ale brakło mi czasu, a
już chciałam dodawać rozdział. Za utrudnienia przepraszam)
Pomieszczenie spowił półmrok. Jedyne światło
to było te wydobywające się z kociołka z woda, w której tafli widniała twarz
wuja Alfreda. Była juz stara i pomarszczona, natomiast glos Alfreda był taki
jaki miał przez cale swoje życie - wesoły i łagodny.
- Zaszłaś juz tak daleko. Nie
zepsuj tego. Oto jest mapa bez której nie pójdziecie dalej. - na miejscu tak
znajomej twarzy pojawił sie poszarpany kawałek papieru zwinięty w rulon. - Mam
nadzieje, ze ta wskazówka pomoże ci odnaleźć to czego szukacie.
- A czego szukamy? - w końcu
odważyłam sie odezwać do... twarzy w garnku.
- No skarbu! - popatrzył na
mnie z wyrzutem, ale zaraz później jego twarz złagodniała. - Mam nadzieje, ze
nie zapominasz o tym co najważniejsze...
- Czyli? - zapytałam po raz
kolejny.
- Trzymaj sie, Angie... -
zaczął sie żegnać. Jego twarz zaczęła powoli wirować zmniejszając sie coraz
bardziej i znikając w końcu w całkowitym mroku.
W kuchni na nowo zapanowało
swiatło dzienne, jak gdyby nigdy nic. Stałam chwile w milczeniu, ale długo nie wytrzymałam.
- Co to było?! - zapytałam
zdenerwowana.
- Wiadomość. Nie widać? -
odpowiedziała i zaczęła kroić cos w stylu jakiegoś warzywa i wrzuciła do kotła.
Tego samego, z którego przed chwila wystawała głowa mojego wuja.
- Wiadomość? Pogięło cię?
Dlaczego nie odpowiedział mi na ostatnie pytanie? I dlaczego w ogóle z nim
rozmawiałam? Przecież on nie żyje! - mówiłam z prędkością karabinu, podczas gdy
gosposia spokojnie mieszała w garze i dosypała trochę czarnego pieprzu.
- Ech... wszystko trzeba
tłumaczyć... - mruknęła. - To była magiczna wiadomość zawarta w eliksirze. Nagrał
ją jako małą wskazówkę.
- Dlaczego na moje pierwsze
pytanie odpowiedział, a drugie olał? - zapytałam po raz kolejny.
- Ponieważ nagrywając te
wiadomość nie zakładał, ze zapytasz "czyli?" kiedy powie żebyś nie
zapominała o najważniejszym. - wytłumaczyła równie absurdalnie jak całą tą
sytuacja.
- Mogę te wiadomość odczytać
jeszcze raz? - zapytałam. Chciałam zadać inne pytania aby mieć pełen obraz
sytuacji. Moze zadałam nie te pytania jakie powinnam...
- A masz taki drugi? Tylko, ze
musi być pełny. - pomachała mi buteleczka przed nosem i rzuciła ja w kat.
- N-nie... - mruknełam. - To
to jest jednorazowe?!
- A czegoś sie spodziewała? Ze
on ci milion razy powie, ze masz znaleźć mape? Wołaj tego Germana na obiad. -
poleciła zmieniając temat i wyszła z kuchni.
Ruszyłam do naszego pokoju
wsciekla jak nie wiem i wpadłam do pomieszczenia. Germana nigdzie nie było.
Zapukałam do łazienki, zajrzałam do salonu... nigdzie nie było po nim śladu.
Kiedy stałam w przedpokoju,
tuz obok łazienki usłyszałam jakieś przytłumione szepty dochodzące z nieokreślonego
kierunku.
Wtedy zza jednych z
zamkniętych drzwi wyłonił sie German i Kate. Uśmiechali sie.
- O, tu jesteś. Wszędzie cie
szukałem. - powiedział mój szwagier i podszedl do mnie. - Kate pokazywala mi
niesamowitą kolekcje książek tej kobiety. Wiesz, ze jest nawet...
- Obiad. - powiadomiłam go
przerywając w pół zdania i ruszyłam do salonu.
Na stole stały juz cztery
nakrycia i woda w dzbanku.
Usiedliśmy do posiłku. Przy
stole panowała grobowa cisza. Nikt sie
nie odzywał. I nie wiem czy to od delektowania sie tym przysmakiem czy...
- Wiem, gdzie możesz znaleźć
to czego szukasz. - odezwała sie nagle Kate.
- C-co? - zapytałam wyrwana z
własnych przemyśleń..
- Po obiedzie pokaże ci pewne
miejsce. To jest na pewno świetna kryjówka na mape. - odpowiedziała i wstała od
stołu. - Ja zbiorę talerze.
Popatrzyłam chwile na Germana.
Patrzył jak odchodzi do kuchni i wraca i deserem. Wiedziałam , ze ona mu sie
podoba. Ładna, madra, a na dodatek młoda. Ile ona może mieć lat? Siedemnaście?
Kiedy zjedliśmy nieziemsko dobry deser
dziewczyna zaprowadziła mnie w to samo miejsce co wcześniej mojego szwagra.
Biblioteka...
Ścian nie bylo widać spod
regałów i półek, a powietrze wypełniał zapach starego pergaminu.
- Fajnie tu. - stwierdziłam
rozgladając sie po wszystkich polkach.
- Kiedy byłam mała nie lubiłam
tu przychodzić. - oznajmiła siadając w jednym w z wygodnych zielonych foteli. -
Według mnie tu smierdziało i nie było nic ciekawego do roboty. Wolałam biegać po lesie niż
siedzieć z nosem w książkach.
- Przecież to wszystko musi
być strasznie ciekawe... - stwierdziłam siadając na fotelu obok niej.
- Teraz juz to wiem.
Patrzyłam chwile przed siebie.
Obie zamilkłyśmy.
- Czas zabierać sie do
szukania. - w końcu wstała i podeszła do najbliższego regału. Wzięła książkę z
polki będącej na wysokości jej ramienia i otworzyła ją. - Może to. Skarby
Przyrody Równikowej. - przeczytała tytuł na okładce.
- Chyba chodzi o skarb w
formie pieniędzy, a nie w formie kwiatków. - sprostowałam słowa swojego wuja,
których ona tak naprawdę nie słyszała.
- Jasne... - parsknęła z
dziwna mina - Bo w życiu tylko skarb w formie pieniądza sie liczy.
Chodziłyśmy wzdłuż regałów i
zaglądałyśmy do przeróżnych książek i ksiąg. Wielokolorowe okładki, różna
czcionka, odmienne wymiary okładek... niesamowite ile tu jest książek. A każda
inna. O odmiennym tytule.
- Cos mam! - usłyszałam i
spojrzałam na druga strone pomieszczenia. Kate trzymała w reku opasłe zielone
tomisko z czerwonym napisem "Jaguary. Prosty sposób na oswojenie".
Podeszłam zaciekawiona, a ona
wyjęła ze środka książki postrzępiony zwitek papieru.
Podała mi go.
- Takie to trochę wybrakowane.
- stwierdziła.
No raczej... ten kawałek
papieru wyglądał jakby był jedynie jedną piątą całej mapy.
- Znaczy, ze jest kilka
kawałków. - odparłam.
- Nie myślałam, ze tak szybko
nam pójdzie. - uśmiechnęła sie dziewczyna i ruszyła w poszukiwaniu dalszych
kawalkow. Slonce wisialo pionowo nad przeszklonym dachem Biblioteki, a my
mialysmy juz trzy kawalki.
- Jeszcze
dwa i jestesmy w domu. - usmiechnelam sie.
Przeszukalysmy
wszystkie ksiazki. I nadal brakowalo nam jednego fragmentu.
- To jest
niemozliwe... - mruknela brunetka odkladajac ostatnio ksiazke. - Cale szukanie
na marne.
- Nie na
marne. Mamy prawie cala. - stwierdzilam biorac ze stolika pozostale cztery
czesci dopasowaujac je do siebie. - Zastanawia mnie, dlaczego to poszlo tak
szybko. Wystarczylo troche poszperac w ksiazkach i tyle?
- Znajac
zycie szukanie ostatniego kawalka zajmie nam nastepne dwa dni. - odparla Katie
i usiadla na fotelu. - Dobrze, ze masz te mape.
Usiadlam
obok niej i spojrzalam na nia. Jej oczy skierowanie byly w strone przeszklonego
sufitu przez ktory bylo widac czyste blekitne niebo.
- Dziekuje.
- powiedzialam patrzac na jej twarz.
- Nie masz
za co. Korona mi z glowy nie spadla. - odpowiedziala jakby zamiast spedzenia
polowy dnia w bibliotece przelezala na kanapie.
Bylo w jej
wyrazie twarzy cos mnie intrygowalo. Wydawala sie cholernie zdystansowana, a
jednoczesnie otwarta na to co ma do zaoferowania przyroda i Matka Natura.
Potem poszlysmy spowrotem do salonu, gdzie
Babka siedziala w fotelu i rozmawiala z Germanem usadowionym na krzesle przy
stole.
- Mamy
pewien trop. - odezwala sie dziewczyna, kiedy wkroczylysmy do pomieszczenia.
- Oo, jaki?
- zapytala zaciekawiona kobieta prostujac sie na fotelu.
- Brakuje
nam jednego kawalka mapy i wiem gdzie moze sie on podziewac. Jedyny problem
jest taki: musimy tam dotrzec przed zachodem slonca.
- Okej. No
to na co czekamy? - moj szwagier wstal z krzesla i skierowal sie od naszego
pokoju. Milo bylo patrzec na jego zaangazowanie sie w nasza
"przygode".
Kiedy German
wyszedl przed dom z plecakiem na ramieniu nasza przewodniczka dziwnie na niego
spojrzala.
- Co to
jest? - zapytala, jakby nigdy w zyciu nie widziala...
- Plecak na
przyklad - bardziej zapytal niz odpowiedzial inzynier - A co myslalas?
- Radzilabym
ci odniesc ten przedmiot spowrotem. W dzungli na nic ci sie to nie przyda, a
tylko nie potrzebnie bedziesz to dzwigal. - wskazala mu drzwi wejsciowe do
chaty, a on natychmiast wrocil sie do domku aby odniesc zbedny balast.
Ruszylismy w strone gestniejacyhc zarosli
zostawiajac za soba chate z zielarka w srodku i naszym mini-bagazem. Slonce
nadal swiecilo wysoko na niebie, a dzien byl wyjatkowo parny. Choc tutaj to
pewnie normalne. Wkrocylismy w zacienione krzewy i drzewa, ktorych ogromne
liscie prawie calkowicie blokowaly przeplyw swiatla. Co jakis czas niepokoil
mnie jakis szelest, ale dziewczyna szybko uspokajala mnie twierdzac ze to tylko
jakis ptak lub owad. Jesli to byl owad to musial byc naprawde wielki.
Wydawaloby
sie ze ta wycieczka minie dosc sprawnie gdyby nie...
- Witam moja
ulubienice... - uslyszalam za soba glos i natychmiast sie obrocilam.
Kilka metrow
za mna stal wysoki facet w kapeluszu na glowie. Obok niego trzech innych w
krotkich rekawkach i spodenkach do kolan. Wszyscy stali z zalozonymi rekoma,
tylko tamten trzymal je w kieszeni.
- Rico. -
uslyszalam warkniecie ze strony Katie, ktora podeszla blizej. - Co tu robisz?
- Wlasnie
chcialem spytac o to samo. Co sie sprowadza w ten rejon dzungli? - odpowiedzial
pytaniem.
- NIe twoj
interes podly padalcu. Dobrze wiesz, ze zna te dzungle jak wlasna kieszen. Wiec
nie musisz sie martwic, ze sie zgubie. - parsknela i rowniez zalozyla rece.
Jej brwi
byly mocno zmarszczone, a wzrok utkwiony byl w twarzy Rico.
Nic z tego
nie rozumialam. Co to za facet i czego od nas... a raczej od niej chce?
- Widze, ze
jest juz Angeles... - mruknal, a ja prawie zwalilam sie na ziemie. Skad on zna
moje imie? Skad on w ogole mnie zna? O co mu chodzi?
Spojrzalam
nerwowo na Germana, a on tylko delikatnie pokrecil glowa. Milczalam.
- Wiesz
czego chce. Mapy. - odparl mezczyzna, a jego wspolnicy zachichotali zlosliwie.
- Ja jej nie
mam. - odpowiedziala szybko dziewczyna.
- Jasne. I
wcale nie idziecie po brakujacy kawalek. - glupi usmieszek zszedl z jego
twarzy. - Oddawaj te mape.
- Chyba
mowie, ja jej nie mam. - zaczela delikatnie podnosic glos. Atmosfera zaczela gestniec.
Nie zeby wczesniej byla jakos specjalnie komfortowa.
Zapadla
niezreczn cisza.
- Dobrze
wiem, ze to ty ja masz. I zaraz ja oddasz. - warknal siegajac do tylu sowjego
paska.
Za pasek
wcisnieta byla pochwa z ostrym nozem.
- Dobra juz,
dobra! Oddam ci ja! - zawolala zuchwale Katie. - Tylko jestem ciekawa co
powiesz NA TO!
Wtedy
wszystko zaczelo sie dziac w mgnieniu oka. Dziewczyna schylila sie i tak
szurnela dlonia po ziemi, aby sypnac mu piachem w oczy po czym kazala nam biec
nawprost siebie nie ogladajac sie za plecy. Bylam w szoku po tym calym zajsciu,
ale na razie nie bylam w stanie o tym myslec. Bieglam ile sil w nogach i tylko
katem oka kontrolowalam czy w poblizu mnie biegnie German i Katie.
Szybko
przestalam rowniez o tym myslec, kiedy katem oka spostrzeglam dwoch osilkow
doganiajacych mnie. BIeglam ile mialam sil, kiedy wypadlam z zarosli wprost
na... URWISKO?!
To byla
porazka na calej lini - gonilo mnie jakichs dwoch zbirow, nie mialam przy sobie
zadnej broni, German i Kate gdzies znikneli i aktualnie rowniez nie mam gdzie
uciekac. Paranoja!
Spojrzalam w
dol - pode mna roztaczalo sie cos w stylu zatoczki oklanej skalami i po prawej
wielkim wodospadem. Po drugiej stronie zatoczki widniala dalsza czesc dzungli.
Tak blisko, a tak daleko...
Popatrzylam
za siebie. Te zbiry byly coraz blizej. Spojrzalam w dol urwiska. Nieee, to nie
moze sie dziac! Spojrzalam za siebie. Musialam buc bardzo zdesperowana, skoro
caly czas zerkalam za siebie jak jakas wariatka.
Ujrzalam i
usmiechy i blysk w oczach, kiedy juz prawie mnie doganiali.
To byly
ulamnki sekund.
Raz...
dwa... TRZY! - krzyknelam w myslach i rzucilam sie w przepasc.
Poczulam
piekace uderzenie i wode. Nienawidze otwierac oczu pod woda, ale to byla
wyjatkowa sytuacja. Podnioslam powieki i... nie moglam w to uwierzyc!
Krystaliczna czystosc tej wody wydawala sie niesamowita, a co dopiero to, ze
norlamnie moglam przez nia patrzec. To bylo niesamowite. Popatrzylam wokol
siebie - kamienie, piasek, jakies konary drzew lezace w wodzie i... ryby.
Nie byly one
tak piekne jak przy jakiejs rafie koralowej, ale to i tak bylo imponujace.
Poplynelam w
strone jakiegos brzegu i wyszlam na niego. Usiadlam na konarze wystajacej nad
tafle wody i zaczelam uspokajac oddech. Nie dosc, ze widzialam pod woda to
jeszcze skoczylam z TAKIEJ wysokosci. To bylo nisamowite!
Spojrzalam w
strone klifu z ktorego skoczylam. Na gorze zbirow juz nie bylo - pewnie poszli
myslac, ze juz nie zyje. Ciekawe jak dlugo siedzialam pod woda. Pewnie dlugo,
zdazylam dokladnie sie przyjzec dnbu i temu co tu mieszka.
-
Niesamowite. - uslyszalam za swoimi plecami i natychmiast sie obrocilam. -
Spokojnie. To tylko ja.
Zza zarosli
wyszla Kate.
- Niezle
zalatawilas tych bandziorow. Mysleli, ze sie utopilas. Ja sama tak chwile
myslalam.
- Dzieki,
ale... nie wydaje ci sie, ze siedzialam w tej wodzie odrobine za dlugo?
Normalnie po takim czasie juz dawno musialabym wyplynac, aby zaczerpnac
powietrza. A teraz? Nic.
- Znaczy, ze
ten eliksir dziala. - odpowiedziala lakonicznie siadajac obok mnie i wkladajac
stopy do wody.
- C-co? -
wyjakalam nierozumiejac.
- To proste
- odrzekla mieszajac grubym kijem w wodzie. - Babka dodala do obiadu miksture,
ktora w jakis sposob zwiekszyla pojemnosc twoich pluc.
- A dlaczego
tak dobrze widze pod woda? Bylam w stanie ujrzec doslownie kazdy szczegol. -
mowilam przejeta.
- To skutek
uboczny. - usmiechnela sie i wstala.
- Takie
skutki uboczne to ja lubie! - zazartowalam, ale nadal nie moglam wierzyc.
To jakas
ukryta kamera? Zart? Podpucha? Mikstura poprawiajaca pojemnosc pluc, ktorej
skitkiem ubocznym jest lepsze widzenie pod woda? Brzmi jak jakas slabo
opracowana sciema.
- Radzilabym
ci w to uwierzyc. - poradzila mi i podala rekea bym mogla wstac. - Jeszcze
wiele przed toba. Chodzmy. Wysuszymy sie za chwile, najpierw kogos
przestraszymy.
Obrocilysmy
sie tylem do zatoczki i ruszylysmy w las, nieco pod gore.
Szlysmy
chwile w gore, potem wzdluz jakiegos strumyka, az w koncu stanelysmy.
- Kucnij. -
polecilan szeptem moja przewodniczka. - I spojrz.
Moj wzrok
podazyla za jej palcem wskazujacym. Zza lisci i galezi ujrzalam wspolnikow
Rico. Napakowanie kolesie stali w jednym miejscu i na cos czekali.
- Czekaja na
nas. To najlepsza metoda. Wydaje im sie, ze bedziemy tedy wracac. Hehe... -
mruknela i lekko uniosla glowe. - Teraz siedz i sie nie odzywaj.
Pokiwalam
zgodnie glowa i obserwowalam jej poczynania.
Otworzyla
usta, a z jej gardla wydobyl sie dzwiek bardzo zblizony do krzyku papug. Gdzies
w oddali uslyszalysmy cos w stylu odzewu - jakby cale stado jej odpowiedzialo.
Czekalysmy
kilka minut w idealnej ciszy. Slychac bylo tylko nasze miarowe oddechy i ruchy
tych facetow. I wtedy poczulam cos co mnie tak przerazilo, ze prawie
krzyknelam. Tuz za moim ramieniem pojawil sie wielki nochal czarnej pantery,
ktora obwachiwala moja koszulke, ktora dzisiaj juz raczej nie wyschnie.
- To ty... -
odetchnela z ulga Kate i szepnela cos do wielkiego kota. - Jasne? - dopytala, a
pantera tylko mrugnela jednym okiem i wymierzyla ogromny skok. Przeskoczyla tuz
nad nami i wyladowala za przed nasza kryjowka, tuz przy tamtych bandziorach.
Jedyne co
widzialam to ziemie na ktorej bylam skulona, natomiast krzyki mezczyzn i ryki
naszego wybawcy oznaczaly, ze chyab zaraz ich stad wykurzy.
Kiedy kroki bandziorow przestaly byc
slyszalne Kate podniosla sie i wyszla zza krzakow.
- Dzieki! -
zawolala do pantery, ktora juz oddalala sie idac po jakim pochylym drzewie.
Bylam w
szoku. Ta dziewczyna na prawde rozmawia ze zwierzetami?!
- Jak ty to
robisz?! Czytasz jej w myslach? Znasz jej jezyk? - bombardowalam ja pytaniam
nie zwracajac uwagi na to, ze dopiero uszlysmy z zyciem przed para tepych
osilkow.
- Bardziej
to on zna moj jezyk. Ja zawsze sie musze domyslac. Jak z psami. - usmiechnela
sie. - To jest jaguar. I poprzedzajac twoje pytanie: jest czarny, bo to tak zwany
wybryk natury. Posiada tyle plamek, ze nachodza na siebie przez co calkowicie
nie widac jego jasnych wlosow. Dlatego wyglada jak...
- Czarna
pantera. - usmiechnelam sie. - Ale to nie ten kontynent. - przypomnialam sobie,
gdzoe zyja czarne pantery.
- Dokladnie.
Chodz, pokaze ci cos. - odparla i pobiegla gdzies pred siebie.
Predkosc
miala imponujaca. Ledwo ja widzialam zza drzew, kiedy bieglysmy przez las.
Dogonilam ja dopiero kiedy stanela przy jakiejs rzece. Byla ona calkowicie
odslonieta i konczyla sie na jakims urwisku. Popatrzylam w dol - to ta
zatoczka, do ktorej wczesniej skakalam.
- Pokaze ci
co to prawdziwa zabawa. - usmiechnela sie tejmmniczo dziewczyna.
- Masz
zamiar stad skakac? - zapytalam lekko przerazona jej zamiarami.
- A co?
Stracha masz? - zapytala niczym dziecko.
- Przeciez
my sie tam zabijemy! - zawolalam przerazona.
- Dlatego
mamy to - odpowiedziala i schylila sie w zarosla. Wynurzyla sie z nich
trzymajac w rece dwie drewniane... mini lodki.
- Na tym tym
bardziej zginiemy. - mruknelam. - Wiesz jak tam jest plytko?
- Nic nam
nie bedzie. Przezyjemy, zobaczysz. - zapewniala podajac mi jedna z
"lodek".
Stanelam
przy krawedzi i spojrzalam w dol - nie wygladalo to zachecajaca. Mimo to
polozylam lodke na tafli wody, kilka metrow przed wodospadem.
- Gotowa? -
zapytala.
- Nie. -
odpowiedzialam majac nadzieje, ze to ja zatrzyma. Poczulam jedynie popchniecie
i jak plyne w strone spadku.
Jedyne co
pamietam to krzyk wydobywajacy sie z moi ust, ktory szybko przestal byc
slyszalny w szumie wody. SPADALAM W DOL! I nic z tym nie moglam zrobic...!
Otworzylam
oczy. Bylam pod woda. Widzialam dno lodki stykajace sie z powierzchnia wody
kilka metrow dalej. Odplynelam troche dalej i poczekalam az moja towarzyszka
rowniez skoczy.
Zrobila to
profesjonalnie. Leciala w dol i jedyne co bylo slychac oprocz szumu wody to jej
okrzyk radosci. Wyladawala w wodzie i podplynela do mnie.
Bez slowa
kazda z nas wziela swoja lodke i doplunelysmy do brzegu.
Usiadlam na
duzym kamieniu i otarlam twarz z wody, co niewiele dalo.
- Super no
nie? - zapytala w koncy.
- T-tak... -
mruknelam na dluzszym namysle. - To bylo super! Ta predkosc, adrenalina,
niebezpieczenstwo... To bylo cudowne!
- Widzisz?
Tak wlasnie smakuje zycie... - westchnela i wstala biorac do reki lodke. -
Zaczekaj az pojdziemy poplywac na kaskadach, na wschod od domku Babki. Tam to
dopiero jest jazda!
Z usmiechami
na ustach ruszylysmy w gore rzeki. Mialysmy zamiar isc do jej domu i osuszyc
sie. A przynajmniej przebrac w czyste rzeczy.
Szlysmy juz
dluzszy czas, kiedy podeszla do jakiego drzewa i spojrzala w gore.
- Tu jest
pelno papai! - uslyszalam i nim sie spostrzeglam juz wchodzila na pochyle
drzewo aby zebrac kilka z nich. - Idziesz czy nie? - zapytala ponaglajac mnie.
Zrobilam
dokladnie to samo - wspielam sie an drzewo tuz za nia. Dla mnie, typowego
mieszczucha, bylo to nie lada zadanie. Ale warto bylo.
Weszlam na
pewna wysokosc i rozejrzalam sie. Siedziala na grubej galezi i zajadala owoc
wpatrujac sie w niebo ponad dzungla.
- Wysoko tu.
- stwierdzilam patrzac w dol, gdzie rosly inne drzewa.
- Tak...
dlatego tak ladnie widac zachody slonca. - stwierdzila. - Chcesz?
- Chetnie -
wzielam owoc z jej reki. - Myslalam, ze papaje rosna na innych drzewach. Smuklejszych
i mniej galeziastych.
- To jest
inne drzewo. Ale papaja rosnie dosc blisko. Splataja sie ze soba, dlatego bez
problemu mozemy siedziec tutaj i jesc owoce innego drzewa. - wytlumaczyla.
Zapadla
cisza. Kazda z nas delektowala sie smakiem owocow.
Patrzylam
jak niebo zamienia sie z zoltego w pomaranczowe.
- Wiesz...
nie jestes taka zadufana w sobie mieszczanska laleczka na jaka wygladasz. -
uslyszalam.
- Uznam to
za komplement. Dziekuje... - usmiechnelam sie.
- Wydawalas
sie byc sztywna i nie do wytrzymania dziewczyna. Taka ktora jest z przymusu.
Nie odpowiedzialam.
- To miejsce
jest niezwykle, mimo ze to tylko dzungla. Ale nie kazdy jest w stanie to
zobaczyc.
Nadal nic
nie odpowiadalam.
- Gdzie sa
twoi rodzice? - zapytalam w koncu.
Chyba nie
ruszylo jej to pytanie. A przynajmniej sprawiala takie pozory. Nadal patrzyla w
niebo i slonce chowajace sie za horyzontem i koronami drzew.
- Moja
historia tak bardzo przypomina historie Mowgliego w powiesci "Ksiega
Dzungli" albo Tarzana. Nie mam rodzicow. 16 lat temu znalazly mnie malpy i
zaprowadzily do Babki. I to jest moj dom. MIeszkam tu sobie, bawie sie, ucze...
jest okej. - usmiechnela sie do samej siebie.
- Nie
ciagnie cie do cywilizacji? - zapytalam.
- Po co? Do
tych betonowych blokow czy zasmierdzonych spalinami ulic? Bylam raz. I nigdy
wiecej ni wroce. Wystarczyly dwa dni, zeby sobie uswiadomic co czlowiek robi
zeby sobie ulatwic zycie. Zeby mu bylo latwiej, szybciej, wygodniej... nie
zwracajac uwagi na innych, slabszych.
Milczalam.
- A kim tak
na serio byl ten... Rico, tak?
- Tak. Rico
wyczytal o jakims skarbie w tej dzungli. Ale nie ma pozwolenia na eksplorowanie
tego lasu, wiec na razie tylko chodzi i szuka. Czekal na ciebie i na mape. -
wytlumaczyla mi. - Chodz tak na prawde nie wie, czym ten skarb moze byc. Chyba
mu sie wydaje, ze to kasa.
- A nie? - zapytalam
szybko.
- Nie
koniecznie... - usmiechnela sie dziewczyna.
Zapadl
zmrok. Nawet nie wiem kiedy. Nad zaswiecily miliony gwiazd, a posrod nich
ksiezyc.
- Widziesz
to? - wskazala mi trzy gwiazdy polozone w jednej prostej lini. - To Pas Oriona.
Ktos mi kiedys powiedzial, ze jest on rozwiazaniem wielu zagadek. A
przynajmniej kluczem do rozwiazania ich.
- Serio? -
niedowierzalam.
- Serio
serio. Moze i tobie pomoze. - mruknela. - Chyba czas ruszac do chatki Babki.
Jest ciemno. Ciekawe czy twoj kochac juz wrocil...
- Kto? -
zapytalam.
- To nie
jest twoj facet? - zapytala. - Z reszta niewazne. Biore pochodnie i idziemy.
- Skad ty...
- Tutaj jest
moja kryjowka. - zasmiala sie i zeszla w dol drzewa. Z gory ujrzalam jak zapala
sie pochodnia i oswietlona twarz dziewczyny. -Chodzmy, im szybciej wyruszymy tm
szybciej polozysz sie spac.
Wlasnie!
German! Nawet przez chwile o nim nie pomyslalam. Ciekawe czy udalo mu sie wrocic
do domu... bo chyba nie uciekł do jeepa...
########################################
No witam,
witam! Rozdział jest tak jak obiecałam. Koniecznie piszcie w komentarzach czy
się Wam podoba, czy mega Wam przeszkadza tak mało Germana w tym rozdziale.
Besos
~ Kasiula ;)
P.S. Jeszcze raz strasznie przepraszam za błędy.
Rozdział super ❤❤ Germana jakoś mi nie brakowało �� Czekam na nexta ����
OdpowiedzUsuńCieszę się. Dobrze, że nie brakowało ;) :P
Usuń