Rozdziała 58
- C-co? Co się dzieje? – zapytał nie przytomny Pablo i
wyskoczył z łóżka.
- Już wiem o co chodzi z tymi kierunkami i barem w
środku. – powtórzyłam, kiedy German usiadł na łóżku całkowicie przytomny.
- Tak?
Wzięłam plan miasta i znalazłam bar z tajemniczym
stolikiem. Następnie ołówkiem wyrysowałam różę, której środek był w owej
knajpie.
- Kapujecie?
- Czekaj… czyli to pokazuje…
- …następne punkty, które mamy odwiedzić? – dokończył
Pablo.
- Dokładnie! Tylko trzeba tam iść jeszcze raz i zmierzyć
długość wszystkich strzałek.
- Bo? – pytali.
- Bo nie wiemy co dana strzałka wskazuje za punkt.
Długość będzie będzie odpowiadała odległości w terenie.
- Czyli rano kierunek knajpa? – zapytał Pablo.
- Bezsprzecznie – odpowiedziałam.
Następnego dnia wstaliśmy
i wyszliśmy po jeepa z zamiarem zjedzenia dobrego śniadania.
- Tuż obok plaży, między księgarnią a sklepem z
pamiątkami jest genialny bar kanapkowy. – powiedziałam znad planu miasta.
- Jak obok plaży to pewnie jakieś kosmiczne ceny będą. –
skomentował German.
- Dla mnie w ogóle nie musisz jeść. – odpowiedziałam i
ruszyliśmy w kierunku w restauracji.
Rzeczywiście była
wciśnięta między starą księgarnię, a kolorowy sklep pełen Jezusów z
rozpostartymi ramionami. I tuż obok plaży.
Weszliśmy do środka i byłam w ciężkim szoku. Podczas gdy
na zewnątrz sprawiała pozory niewielkiej knajpki, tak naprawdę była to spora
restauracja.
Usiedliśmy przy barze roglądając się i widząc ogromną
ilość klientów.
- Co podać? – zapytał facet za barem.
Czy tutaj wszyscy barmani muszą być w takim podeszłym
wieku??
Złożyliśmy zamówienie i zapytał:
- Co was sprowadza do Rio?
- Zagadka do rozwiązania. – odpowiedziałam.
- Angie! – moi towarzysze zwrócili mi uwagę.
- Jaką? – dopytał, kiedy zobaczył że nie zwróciłam uwagi
na oburzenie przyjaciela i szwagra.
- Mój wujek zostawił tutaj skarb. I jestem jedyną osobą,
która jest w stanie go odnaleźć. – wzięłam łyk wody mineralnej.
- Znałem takiego jednego, co kochał wymyślać zagadki i
łamigłówki. Kiedyś był. Moim sąsiadem i wspólnikiem. Nazywał się Alfred i zmarł
kilkanaście lat temu… - zamyślił się na chwilę barman i zaczął kroić kolejną
bułkę.
Wyjęłam zdjęcie mojego wuja z notatek i pokazałam mu:
- To on?
- No tak! Stary Alfred! Skąd masz jego zdjęcie? – zawołał
podając mi kanapkę i stawiając przed nami serwetki.
- To mój wuj. – uśmiechnęłam się, a Pablo zakrztusił się
pomidorem.
Kiedy wreszcie skończył kaszleć opowiedziałam starcowi o
dziwnej sytuacji z Francisco, która nam się wczoraj przydarzyła.
- No tak. To trochę dziwne… ale jak wracacie zmierzyć te
strzałki i zapytajcie o niego. Może akurat traficie na jego zmianę. – poradził.
– Dlaczego nie poszliście zjeść na dach? Piękne widoki, jest co oglądać. Albo
na taras od strony plaży? – kiwnął głową za plecy.
Zobaczyłam tam tylko przeszklone drzwi, za którymi
również siedzieli klienci.
- Bo tu jest miłe towarzystwo. – uśmiechnęłam się i
pociągnęłam wody przez słomkę.
Kiedy
zapłaciliśmy za posiłek i wyjeżdżaliśmy spod baru German spojrzał na mnie lekko
zły.
- Dlaczego każdemu musisz opowiadać o zagadce twojego
wuja? – zapytał.
- Może to dlatego tamci goście się na nas wczoraj gapili,
co? Bo ciągle…
- Uspokójcie się! Przecież znał mojego wuja, może nam
służyć radą, albo…
- A co jakby nie był? – przerwał mi Pablo. – Angie,
przypominam że jesteśmy w mieście, gdzie terroryści nie są do okiełznania przez
policję. Nigdy nie wiadomo co któremuś może wpaść do głowy. – zakończył rozmowę
i ruszył w stronę baru, który wczoraj odwiedziliśmy.
Kiedy chłopaki
zostali w aucie, ja weszłam do środka i skierowałam się do „mojego” stolika,
który na szczęście był pusty.
Wróciłam do auta i wyrysowałam kreski zgodnie z
długością.
- I co? – zapytał inżynier.
- Strzałki wskazują hotel tuż przy plaży; jakiś pomnik na
zachód; bar kanapkowy , ten w którym przed chwilą byliśmy i…
- I? – ponaglał mnie Pablo.
- I… nic. Linia kończy się w połowie ulicy. – pokazałam
im plan miasta.
- Rzeczywiście… może źle zmierzyłaś?
- Nie.
- Albo… albo mamy nie tą mapę. O innej skali. Przecież
jest taka opcja… - myślał na głos German.
- Może najpierw odwiedźmy te wszystkie miejsca, a potem
pojedźmy na tą… ulicę. Może jednak nie ma żadnego błędu.
Tak więc robiliśmy. Mijaliśmy domy, stragany i ludzi,
którzy beztrosko robili zakupy.
Najpierw pojechaliśmy na wschód, gdzie przy plaży stał
piękny hotel.
- W przewodniku napisali, że pięciogwiazdkowy. –
poinformowałam ich gdy dojeżdżaliśmy do wysokiego budynku. Od strony ulicy miał
wejście z lokajami, natomiast na plażę był odprowadzony szeroki i długi taras z leżakami.
Postawiliśmy auto w pobliżu hotelu i jak gdyby nigdy nic
powoli minęliśmy drzwiowych wchodząc do wieżowca. Panowie jedynie łypnęli na
nas oczami, więc podobnie chcieliśmy się przemknąć do windy.
German już, jako pierwszy, wchodził do ruchomego pokoju,
kiedy…
- Hej! – usłyszałam głos za sobą i zobaczyłam lokaja
ubranego biała koszulę i czarne spodnie od garnituru. Trzymał w ręku srebrną
tacę.
- Jakiś problem? – zapytałam udając, że mieszkam w tym
hotelu.
- Coś wam wypadło. – podał mi z uśmiechem jakąś kartę.
Zanim jednak zdążyłam się przyjrzeć przedmiotowi,
spojrzałam mu w oczy. I to było ostatnią rzeczą, którą powinnam w tamtym
momencie zrobić.
Facet miał kwadratową szczękę, leciuteńki zarost i pełne
usta. Jego oczy, w kolorze ciemnej czekolady, urzekały z każdą sekundą.
Mogłabym siedzieć i patrzeć jak się
uśmiecha w nieskończoność… ale trzeba było w końcu wrócić na Ziemię.
- Dź-dziękuję – odpowiedziałam niepewnie.
- Nie ma za co, śliczna. – puścił mi oczko i odszedł w
stronę jadalni.
- Halo. I kto tu jest podrywaczem, co? – zapytał German
podchodząc do mnie od tyłu. – Kto to jest?
- Nie wiem. I mało mnie to obchodzi. – ucięłam temat i
weszłam do windy.
- Na które jedziemy? – zapytał Pablo zatrzymując się przy
panelu guziczków.
Popatrzyłam na kartę, którą podał mi nieznajomy. To karta
od jakiegoś pokoju!!!
- Nie wiem. Numer pokoju to 311. – odpowiedziałam.
- C-co?! Skąd wytrzasnęłaś…
- Podał mi ją ten typ. Że niby zgubiliśmy. No to jedziemy
na piętro trzecie. – uśmiechnął się chytrze Pablito i winda ruszyła w górę.
Trzy piętra wyżej wyszliśmy na korytarz, po którego obi
stronach rozciągały się rzędy pokoi.
German ruszył przodem.
- Oszaleliście? Chcecie wejść do czyjegoś pokoju? –
szepnęłam.
- A co? Masz jakiś lepszy pomysł?
Lepszego pomysłu nie miałam. Ale w tamtym momencie każdy
wydawał się lepszy niż ten. Mieliśmy klucz do czyjegoś pokoju i właśnie mieli
zamiar się tam dostać. To był idiotyzm, ale nie zatrzymam dwóch zidiociałych,
dorosłych i postawnych mężczyzn.
Ruszyliśmy korytarzem. Miał czerwone i bordowe ściany, na
których wisiały ozdobne kinkiety i portrety jakichś ludzi. Podłogę pokrywała
bordowa dywano-wykładzina tłumiąca każdy dźwięk stawianej stopy. W końcu
dotarliśmy do pokoju 311.
- To tutaj – szepnął German wskazując drzwi po prawej
stronie z metalowym, złotym numerkiem „311”.
- Skąd wiesz czy kogoś tam nie ma? – zapytałam z
przekąsem.
- Zaraz się dowiemy. – powiedział po czym usłyszeliśmy otwierane
drzwi.
Na końcu korytarza zobaczyliśmy kogoś z obsługi, kto
wychodził z pomieszczenia dla personelu ze stertą ręczników. Minął nas i swoje
kroki skierował w stronę windy.
German rzucił się w stronę tamtego pomieszczenia i pchnął
je – ustąpiły od razu, więc zawołał nas ręką.
- Popieprzyło cię. – skarciłam go i weszłam do środka.
Pomieszczenie dla personelu. Po lewej i prawej stały
ogromne szafy i kredense. Pod oknem biurko zawalone papierami, a w rogu ogromna
lodówka.
Podeszłam do biurka, podczas gdy Pablo i German zaglądali
do szaf.
- …ręczniki, prześcieradła, zastawa… bingo! Ciuchy dla
sprzątaczy. – usłyszałam mojego przyjaciela.
Popatrzyłam na nich z przerażeniem.
Nie chciałam, żeby to robili, a jednak.
Już po kilku minutach ubrani byli jak ręcznikowi.
- Teraz ty. - wskazali ubiór pani sprzątającej pokoje.
- Ci jak ktoś nas...
- Proszę cię. Hotel duży, to i spory personel. Nikt nie pamięta ludzi przynoszących ręczniki czy wymieniających papier toaletowy. Pewnie nawet ci dadzą napiwek, jeśli się dobrze spiszesz. - przerwał mi German.
Kiedy ja również byłam ubrana, wzięli wózek z jakimiś trunkami, Pablo przewiesił sobie ręczniki przez ramię, a ja wzięłam zestaw sprzątaczek.
Zapukaliśmy do drzwi. Cisza.
Mój szwagier użył karty weszliśmy po cichu do apartamentu.
- Dzień dobry! - zawołał Pablo wchodząc jako pierwszy.
Nic. Cisza.
- Ktoś jest na pewno. - wskazał drzwi od łazienki i i światło wydobywające się spod nich.
- Ach, to państwo! - zobaczyliśmy starszego pana z siwą brodą. Miał kwiecistą koszulę, kapelusz i okulary przeciwsłoneczne. Na ręce połyskiwał mu duży sygnet.
- My tylko...
- Do sprzątania? No tak, już ta pora.
- Chcieliśmy, wie pan, barek uzupełnić, ręczniki wymienić...
- Ależ absolutnie nie ma problemu. My z żoną wychodzimy i dość późno wrócimy. Do tego czasu państwo sobie tu mogą czyścić, bałaganić, jeszcze raz czyścić. Jak wolicie.
- A kiedy wracacie? - zapytał Pablo.
- Jutro. Koło południa. Mam zamiar jechać w głąb lądu, a w drodze powrotnej wstąpić do kasyna. - uśmiechnął się facet.
- No nieźle. No to powodzenia życzę. - odrzekł German.
- A dziękuję. - wziął ze stolika mapę i aparat, który powiesił sobie na szyi. - Lindo, wychodzisz?!
Z łazienki wyszła... wyszedł kawał baby. Miała kapelusz z wielkim rondem, kwiecistą sukienkę, sandały na koturnie i kiedy wyszła po pokoju rozeszła się zbyt mocna woń drogich perfum.
- To my idziemy. Mają państwo klucz? - zapytała.
- Jasne.
- Oczywiście.
- To świetnie. Do widzenia.
- Do widzenia, powodzenia i milej zabawy.
- Dziękujemy.
I wyszli trzaskając drzwiami.
======================================
Halo, halo!
Wróciłam. Moja nieobecność spowodowana jest przyjazdem połowy rodziny na poświąteczne odwiedziny :')
Ale już jestem i przychodzę z nowym rozdziałem
~ Kasiula ;)
Już po kilku minutach ubrani byli jak ręcznikowi.
- Teraz ty. - wskazali ubiór pani sprzątającej pokoje.
- Ci jak ktoś nas...
- Proszę cię. Hotel duży, to i spory personel. Nikt nie pamięta ludzi przynoszących ręczniki czy wymieniających papier toaletowy. Pewnie nawet ci dadzą napiwek, jeśli się dobrze spiszesz. - przerwał mi German.
Kiedy ja również byłam ubrana, wzięli wózek z jakimiś trunkami, Pablo przewiesił sobie ręczniki przez ramię, a ja wzięłam zestaw sprzątaczek.
Zapukaliśmy do drzwi. Cisza.
Mój szwagier użył karty weszliśmy po cichu do apartamentu.
- Dzień dobry! - zawołał Pablo wchodząc jako pierwszy.
Nic. Cisza.
- Ktoś jest na pewno. - wskazał drzwi od łazienki i i światło wydobywające się spod nich.
- Ach, to państwo! - zobaczyliśmy starszego pana z siwą brodą. Miał kwiecistą koszulę, kapelusz i okulary przeciwsłoneczne. Na ręce połyskiwał mu duży sygnet.
- My tylko...
- Do sprzątania? No tak, już ta pora.
- Chcieliśmy, wie pan, barek uzupełnić, ręczniki wymienić...
- Ależ absolutnie nie ma problemu. My z żoną wychodzimy i dość późno wrócimy. Do tego czasu państwo sobie tu mogą czyścić, bałaganić, jeszcze raz czyścić. Jak wolicie.
- A kiedy wracacie? - zapytał Pablo.
- Jutro. Koło południa. Mam zamiar jechać w głąb lądu, a w drodze powrotnej wstąpić do kasyna. - uśmiechnął się facet.
- No nieźle. No to powodzenia życzę. - odrzekł German.
- A dziękuję. - wziął ze stolika mapę i aparat, który powiesił sobie na szyi. - Lindo, wychodzisz?!
Z łazienki wyszła... wyszedł kawał baby. Miała kapelusz z wielkim rondem, kwiecistą sukienkę, sandały na koturnie i kiedy wyszła po pokoju rozeszła się zbyt mocna woń drogich perfum.
- To my idziemy. Mają państwo klucz? - zapytała.
- Jasne.
- Oczywiście.
- To świetnie. Do widzenia.
- Do widzenia, powodzenia i milej zabawy.
- Dziękujemy.
I wyszli trzaskając drzwiami.
======================================
Halo, halo!
Wróciłam. Moja nieobecność spowodowana jest przyjazdem połowy rodziny na poświąteczne odwiedziny :')
Ale już jestem i przychodzę z nowym rozdziałem
~ Kasiula ;)
Rozdział fantastyczny, jak zawsze. Ale brak mi tej słodyczy między Germanem i Angie.
OdpowiedzUsuńCzekam na next