Rozdziała 63
Drzwi otworzyły się z donośnym hukiem.
Otworzyłem leniwie oczy. Oślepiło mnie światło dzienne przebijające się przez
szklany sufit. Zobaczyłem czarną postać podchodzącą do mnie. Zimna woda zlała
moją, zapewne bladą, twarz. Mój wzrok się wyostrzył. Ujrzałem pokrytą dwiema
bliznami faceta. Jedna blizna przechodziła prawie poziomo przez policzek, a
druga przez grzbiet nosa, na ukos. Doskonale znałem tę twarz.
- Masz. - podał mi kawałek
chleba i kilka owoców. - Jedz. Musi ci to wystarczyć na cały dzień. Dopóki nie
zaczniesz mówić.
- Już wam mówiłem, że nic nie
powiem. - odszczeknąłem się.
Facet poderwał się ze skrzynki
na której usiadł i zbliżył twarz do mojej.
- No co ty? Jeśli tak, to
zapewniam cię że długo nie pożyjesz.
Nic nie odpowiedziałem. Żułem
kawałek chleba spoglądając w górę. Na niebie widocznym przez szyby nie było ani
jednej chmurki.
- Oj Pablo, Pablo... - mruknął
bawiąc się swoim nożem. - Jaki ty jesteś głupi...
Siedziałem cicho.
- Powiesz co chcemy i wracaj
do domciu. Droga wolna! - zawołał uśmiechając się. - Ale nie wyjdziesz stąd,
póki nie powiesz nam gdzie to jest! - ostatnie zdanie prawie wykrzyczał i
szybkim krokiem wyszedł zamykając za sobą właz. Śmieszny typek.
Tak - moja sytuacja jest fatalna. Jestem
związany i uwięziony w jakiejś hali z przezroczystym dachem. Nie wiem gdzie,
nie wiem jak... Wiem jedynie, że jestem tu jeden dzień, a właściwie pół nie
licząc nocy i już mam dość. Wszystko przez tę Esmeraldę. Omotała mnie, byłem
pewien że ma dobre intencje. A tu proszę - raz, dwa, trzy i już jestem tutaj.
Tutaj.
Bo tylko tak jestem w stanie
nazwać miejsce w którym jestem. Ci faceci zajmują się jakąś brudną robotą, ale
i tak mają mało kasy więc chcą wiedzieć gdzie jest Angie i jak dostać się do
skarbu. Ech... gdybym jeszcze wiedział jak! Angie gdzieś się buja z Germankiem,
a ja tu czekam na cud. Nawet mnie nie szuka. Gdyby ONA zniknęła już dawno bym
się zorientował.
Miałem teraz mnóstwo czasu aby
rozejrzeć się po miejscu w którym mnie trzymają. Hmm... widzę jakieś pudła,
skrzynie... i sejfy? Nie ważne... płachty. Właz prowadzący na wolność, wielki
przeszklony sufit... I to tyle.
Przez koszulkę czułem zimno od
ściany o którą się opierałem, bo nie miałem innego wyjścia. Nadgarstki mnie
bolały od węzłów ocierających moją skórę. Auuuuua... oby już niedługo.
Postarałem się wstać na nogi
(których o dziwo nie miałem związanych) i pierwsze co zrobiłem to ruszyłem do
włazu. Jaaaasne, do otwarcia potrzebny jest pin. Można się było tego
spodziewać.
Obróciłem się tyłem do wejścia
i dopiero teraz zauważyłem jak przestrzenny jest ten... hangar? Schowek? Hala?
Cokolwiek to jest. Promienie słońca leniwie wpadały oświetlając prawie całą
halę. Stanąłem tuż pod wielkim dachowym oknem, ale nic nie byłem w stanie
dojrzeć - żadnej klamki czy zawiasów wskazujących na to iż da się stąd wyjść
innym sposobem niż drzwiami.
Spojrzałem w prawo i ujrzałem ogromne
skrzynie, które ważyły chyba z tonę.
Ciekawe czy coś w nich... nie. Pusto. - stwierdziłem kiedy
zastukałem knykciami z grube drewno. Odpowiedział temu jedynie pusty dźwięk
wydobywający się z wnętrza skrzyni i delikatny pogłos odbijający się od ścian
budynku. Usłyszałem drgnięcie drzwi. Natychmiast wróciłem na swoje miejsce i
usadowiłem się w pozycji, w której zostawił mnie Mike.
To właśnie od wszedł z Szefem.
Nigdy nie słyszałem by mówili do niego inaczej. Chociaż to jeszcze nic nie
znaczy - siedzę tu dopiero od nocy.
Mike kopnął w moją stronę dwie
skrzynie. Na tej bliższej usiadł ich szef, a na dalszej on sam.
Bandzior, bo miałem powody by
tak go nazywać, spojrzał mi prosto w oczy. Czułem jak jego zielone tęczówki i
ciemne, duże źrenice przeszywają mnie jak gdyby on sam chciał sobie WZIĄĆ
informacje tak niezbędną im wszystkim. Informację, której ja nie posiadałem.
- Gdzie dziewczyna? - zapytał
w końcu.
- Która? - zapytałem głupio.
- Och, nie rżnij głupa! Dobrze
wiesz o kogo chodzi. O Angeles. Dla przyjaciół Angie. O te twoją blondynę.
- Nic nie wi...
- Nie kłam! - podniósł głos, a
żyła na jego skroni zaczęła niebezpiecznie pulsować. - Dobrze wiem, że wiesz
gdzie ona jest. Ale jesteś głupi i nie chcesz gadać.
Nie jestem głupi. Serio nie
pamiętam tych współrzędnych.
No Pablo, a teraz mu to
powiedz.
- Nie pamiętam tych
współrzędnych. - odparłem nerwowo.
Szef obrócił się do Mike'a, a
ten odpowiedział mu wzruszeniem ramionami.
- Jakich współrzędnych...? -
zapytał ostrożnie mężczyzna.
Hmm... w sumie mogę mu
powiedzieć. I tak nic nie pocznie z tą informacją.
- Angie otrzymała wiadomość z
takimi współrzędnymi miejsca, gdzie miała kontynuować poszukiwania. Ale nie
pamiętam ich. Kartkę zabrała ze sobą gdy WY wieźliście mnie tutaj. -
powiedziałem. Końcowe zdanie było podszytem delikatnym wyrzutem.
- A więc to takie buty... -
mruknął Szef i spojrzał na swój wielki, sportowy zegarek. - Dobra. Czas na nas.
- wstał i wyciągnął z kieszeni z papierosa.
- Mam nadzieję, że jak wrócę
tu do ciebie z kolacją to będziesz już świadom co jest dla ciebie najlepsze. -
mruknął z papierochem z ustach.
Wyszli. Boże. Jeszcze chwila i
zaraz im wszystko wypaplam. Pff, i tak już to zrobiłem...
Patrzyłem chwilę tępo przed
siebie. To niesamowite ile spraw w mojej głowie nie jest jeszcze poukładanych.
Teraz mam mnóstwo czasu żeby je na spokojnie przemyśleć. Jak wrócę będę miał
wszystko poukładane. JEŚLI wrócę.
Nie wiem ile czasu minęło od wizyty tych
gości, ale z przemyśleń wyrwał mnie odgłos zamykanych drzwi. To dziwne, nie
słyszałem żeby się otwierały.
Otworzyłem oczy. W oddali, tuż
przy ścianie obok włazu. Tylko... czy ja dobrze widzę czy to jest jakaś...
KOBIETA?!
- Tak dobrze widzisz. Jestem tutaj.
- usłyszałem jej głos pełen jadu odbijający się echem.
Wstałem i z nadal związanymi
rękoma podszedłem do postaci.
Miała długie ciemno-brązowe
włosy związane w wysoki kucyk. Nos miała delikatnie obsypany piegami. Siedziała
na krześle przywiązana do niego i patrzyła na swoje kolana.
- Kim jesteś? - zapytałem
powoli nie wierząc w to, że nie będę tu sam.
- A co? - podniosła głowę i
utkwiła we mnie niebieskie oczy.
To niesamowite jaka ona była
ładna.
- Ja jestem Alex. Miałam
rozpracować te szajkę. Czym handlują. Ale skoro zostałam złapana...
- Jesteś z jakiejś agencji? - zapytałem po raz
kolejny.
- Tak. Można tak powiedzieć.
I wtedy mnie olśniło!
- Słuchaj. Za niedługo przyjdą
ci kolesie z kolacją dla naszej dwójki. Co ty na to, żeby potem razem się stąd wydostać?
- zaproponowałem.
- Mhmmm... - mruknęła. - Wiesz
jak?
- Nie. Byłem nieprzytomny
kiedy mnie tutaj przywieźli.
- Możemy spróbować. Ja też
niewiele wiem o tym miejscu. - stwierdziła i spojrzała w przeszklony sufit
przez który widać było powoli ciemniejące niebo. - Przez to okno da się wyjść.
W takim razie połowę myślenia mamy z głowy.
O godzinie 19:00 (wiem, bo Alex ma na ręce
zegarek) przyszedł Mike z Szefem i naszą kolacją. Popytali mnie znowu o to co
wiem, a kiedy nic nowego nie powiedziałem wyszli zapowiadając, że wrócą wczesnym
rankiem.
- Poczekamy aż się ściemni.
Wtedy wyjdziemy. - odparła kobieta, kiedy wyszli.
Kiedy niebo pokrywały już miliony gwiazd, my
próbowaliśmy się rozwiązać.
- Ał... - szepnęła myśląc że
nic nie usłyszałem. Spojrzałem na jej nadgarstki. Były prawie sine. Widocznie
trochę za mocno związali jej ręce. Wziąłem jej dłonie do rąk i bez słowa
przyjrzałem się im.
- Co robisz? - zapytała
niepewnie.
- Nic. Tylko patrzę co te
bydlaki ci zrobiły - szepnąłem i musnąłem ustami jej oba nadgarstki. - Lepiej?
- L-lepiej... - mruknęła lekko
i zarumieniła się. - A teraz słuchaj się mnie. Wiem co robię.
Potaknąłem, a ona podbiegła
do wielkich skrzyń.
- Pomożesz mi czy będziesz tak
stał? - zapytała, a ja podszedłem do niej.
- Musimy przysunąć te skrzynie
do okna na suficie. To raczej twoja robota. - uświadomiła mnie, a ja zabrałem
się do roboty.
Szybko pod szkłem stanęły
ogromne, drewniane schody zbudowane ze skrzyń.
Alex weszła po skrzyniach a
zaraz za nią ja.
Ponieważ to jedno wielkie okno
składało się z kilku mniejszych szybko znaleźliśmy klamkę. Tyle że była na
ZAMEK. KTO ROBI OKNA ZAMYKANE NA ZAMEK?!
- No to super. - prychnąłem
patrząc na zamek oświetlony blaskiem księżyca.
- Oj, nie marudź tyle. -
zbeształa mnie i zaczęła grzebać w wewnętrznej kieszeni kurtki i wyjęła jakiś
drut. Nie odezwałem się. Zaczęła nim grzebać w zakmu.
- Jest. - szepnęła i obróciła
klamkę uprzednio chowając drut do tylnej kieszeni spodni.
Pociągnęła okno w dół. Lekki
powiew powietrza uderzył w moją twarz.
- Wejdę pierwszy i cię
podciągnę. - powiedziałem.
- Tylko mnie tutaj nie zostaw
- upomniała się lekko niepewnie.
- Takiej ślicznej panienki?
Nigdy. - obiecałem i podciągnąłem się do góry. Wyprostowałem się i
zobaczyłem... tylko dach hali. Nawet budynków w oddali nie było widać.
Nachyliłem się i podciągnąłem
kobietę.
- Chyba wolałabym żebyś mi
pomógł ze względu na to, że jestem na przykład mądra a nie ładna - stwierdziła
kiedy stanęła naprzeciw mnie wyprostowana.
- A co jeśli to prawda? -
zapytałem.
- Skup się. - szybko
odpowiedziała i ruszyła w stronę krawędzi dachu. Szedłem tuż obok mnie.
To zobaczyłem zaparło mi dech
w piersiach. Zobaczyłem trzy hangary, podobne do naszego. Każdy miał otwarty właz.
Było mnóstwo terenówek stojących na placu i ciągników rodem z jakiejś fabryki.
Co to za miejsce?
- No nieźle. - powiedziałem
patrząc na to wszystko i będąc w totalnym szoku.
- Na dół. - zażądała i
pociągnęła mnie za kołnierzyk koszulki. Z jednego z hangarów wyszli jacyś
ludzie krzyczący do siebie.
- Chodź - pociągnęła mnie
"w głąb" dachu. Podeszła do
jednej ze ścian - Na dół.
Spojrzałem w dół i zobaczyłem
małą, metalową drabinkę. Zeszła pierwsza, a ja tuż za nią.
Miałem przed sobą ogrodzenie,
a ten "zaułek" pogrążony był w całkowitej ciemności.
Tajna agentka - bo tak postanowiłem ją nazwać
- ruszyła w prawo, a ja tuż za nią.
Przemknęliśmy się w stronę
jakiegoś budynku tuż pod jakieś dziwne drzwi. Po raz kolejny chciała użyć
swojego wytrychu, ale nie było takiej potrzeby. Drzwi ustąpiły bez przeszkód.
Ruszyliśmy przez pusty
korytarz w stronę miejsca z którego dochodziło światło. I wtedy zza rogu
wyskoczyło biurko, a za nim śpiący ochroniarz. Alex przytknęła mu do ust jakąś
chusteczkę po czym szepnęła:
- Pomożesz czy nie? - zapytała
patrząc wymownie, a ja ruszyłem jej na pomoc. Kiedy facet był już schowany w
schowku podszedłem do biurka. Stały na nim dwa monitory pokazujące obrazy z
kamer zamontowanych na terenie całego obiektu.
- Patrz! - prawie krzyknęła, a
ja uciszyłem ją szturchając w żebra. - Popatrz na te skrzynki. Da się to
przybliżyć?
Dałem obraz na pełny ekran i
naszym oczom ukazały się pojedyncze skrzynki stojące na parkingu i pracownicy
uwijający się wokół nich i rozpakowując je.
- To są... wygląda na to, że są to części z kradzionych samochodów.
Tak jak myślałam! - zawołała uśmiechając się triumfalnie.
- Serio? - popatrzyłem na nią.
- Tak. Miałam już jakieś
podejrzenia, ale nie myślałam że to prawda. Gdyby nie ty nic bym nie odkryła -
uśmiechnęła się.
- To był tylko przypadek. Jak
widać poszczęściło ci się. Co teraz? - zapytałem.
- Ukryjemy się gdzieś i
przeczekamy do rana. Potem ukradniemy im jakąś terenówkę i wrócimy do miasta.
Muszę zawiadomić swoich. - odpowiedziała i ruszyliśmy ku schodom prowadzącym na
samą górę.
Znowu na dach - pomyślałem,
kiedy wyszliśmy na samą górę i wydostaliśmy się włazem.
Usiadłem z podkurczonymi
kolanami, a Alex tuż obok mnie. Czułem ciepło bijące od jej ciała. Albo to po
prostu temperatura powietrza charakterystyczna dla tego klimatu...
Nawet nie wiem kiedy przymknąłem
oczy i otworzyłem je, kiedy poczułem szturchanie.
- ...śpisz. Halo... - mruczała
mi do ucha... Alex?
Otworzyłem oczy i natychmiast
poparzyłem przed siebie - zza horyzontu wyłaniało się ogromne Słońce gotowe na
nowy dzień.
- Przysnąłem odrobinkę... -
mruknąłem powoli wstając. - To jaki mamy plan?
- Najpierw musimy sprawdzić
czy teren czysty, a potem pożyczymy sobie jedno z tych fajnych autek. -
powiedziała uśmiechnięta i również wstała.
- Więc tu was nogi poniosły! -
usłyszeliśmy za sobą głos i szybko obróciliśmy się przerażeni. Za nami stało
dwóch osiłków i ich szef. - A ja myślałem, że zmądrzeli.
- Pablo... - szepnęła
niepewnie dziewczyna, ale natychmiast ją uciszyłem. Spojrzałem kątem oka w dół
ściany przy której stałem. Zobaczyłem dostawczaka zaparkowanego tuż pod nami.
Złapałem ją za rękę i szybko
pociągnąłem w tamtą stronę.
- Zabić oboje! - usłyszałem za
plecami, ale my już skakaliśmy na dach auta i z niego wprost na ziemię. Kierowałem
się jedynie intuicją. Pociągnąłem Alex do najbliższego garażu. Bingo! -
zawołałem w duchu, kiedy zobaczyłem kilka jeepów.
- Wskakuj - krzyknąłem, a
potem sam wskoczyłem do auta.
Ruszyłem z impetem akurat
kiedy opryszki wpadły do garażu.
Słońce nadal wschodziło, a my
jechaliśmy w stronę bramy. I wtedy usłyszałem strzał. Potem kolejny. Spojrzałem
w lusterko - jechali tuż za nami. Jeden kierował, a drugi do nas STRZELAŁ. Zaś
strzelił - tym razem trafił w lusterko, więc przestałem w nie patrzeć i skupiłem
się na jeździe.
- Dawaj! - krzyknęła Alex,
kiedy zacząłem robić uniki cały autem. - Ja kierują, a ty strzelasz! - podała
mi spluwę, którą znalazła w aucie.
Obróciłem się do tyłu.
obniżyłem i zacząłem w nich strzelać.
- W schowku masz zapasową
amunicję! - dodał.
- Jasne, dzięki!
To była zabójczy pościg. Kilka
razy musieliśmy ominąć wyjazd, bo nadal nas ścigali - na pewno by nas zaczęli
ścigać również poza obiektem.
- Musisz trafić w oponę. -
oznajmiła Alex.
- No co ty powiesz? - zawołałem
sarkastycznie, a kula ich pistoletu przeleciała mi tuż nad głową i walnęła w
przednią szybę.
- Nic ci nie jest?
- Chyba nie.
Miałem dość tej zabawy. Byłem
o krok od ucieczki i nawet nie mogłem spokojnie wyjechać z tego miejsca.
- Kieruj się już w stronę
bramy! - krzyknąłem.
- Jesteś pewien, że trafisz?
Teraz, albo nigdy.
- NIE. TERAZ JA PROWADZĘ. -
oznajmiłem i szybko zamieniliśmy się miejscami, uważając aby nikogo z nas nie
trafili.
- Kieruj się w stronę wyjazdu.
- krzyknęła, a ja przytaknąłem i dodałem gazu.
Jedyne co potem usłyszałem to
strzał, huk pękającej opony i okrzyk radości kobiety. Udało nam się!
Wyjechałem główną bramą i
skierowałem się na Rio de Janeiro - tak jak pokazywały drogowskazy.
- Nie mogę uwierzyć, że jeden
przeoczyłam... - głośno myślała Alex.
- Co?
- W nocy, kiedy ty usnąłeś, ja
poszłam do garażu i przebiłam opony we wszystkich jeepach oprócz jednego. A
teraz się okazało, że oprócz dwóch.
- Po co?
- No właśnie aby nie doszło do
takiej sytuacji, że nas gonią. - uśmiechnęła się.
Jechaliśmy drogą nie mijając
żadnych domów, a potem skręciłem na jedną z bocznych dróg i kazała mi się
zatrzymać przy jednej ze stacji benzynowych.
Zaparkowałem na prowizorycznym
parkingu zrobionym z ziemi i kamieni i popatrzyłem na nią.
- To tutaj. Zaraz ktoś po mnie
przyjedzie. A my musimy się za ten czas pożegnać.
- Jasne. - odpowiedziałem
krótko.
Usiedliśmy na pobliskiej ławce.
Zauważyłem, że ta dziewczyna potrafi siedzieć "bardziej po męsku" niż
ja. Pociągnęła nosem i powiedziała:
- Wiesz ,fajny jesteś.
- Dzięki.
- Nieźle sobie tam radziłeś. -
pochwaliła.
- Nie tak dobrze jak ty. - uśmiechnąłem
się.
Zignorowała to.
- Mieszkasz w Buenos Aires,
więc...
- Skąd wiesz, że mieszkam w
Buenos Aires.
- A, sorry. Zapomniałabym. -
powiedziała i wyjęła z tylnej kieszeni jakiś kawałek plastiku. Mój dowód
osobisty. - Wiesz, wzięłam go na przechowanie. - uśmiechnęła się. Ja również.
- Do Buenos Aires zwykle jest mi
po drodze, więc możemy się kiedyś umówić czy coś.
- Jasne. - odpowiedziałem
krótko.
Bardzo bym chciał utrzymywać
tę znajomość.
- Masz tu mój numer. - podała
mi swoją wizytówkę. - Ja już mam twój numer. Dzwoń jak coś.
Wolałem nie pytać skąd ma mój
numer.
Następne kilkanaście minut
spędziliśmy na zwykłej rozmowie, kiedy obok parkingu wylądował śmigłowiec i
otworzył się właz.
- To cześć. - posmutniała. -
Powodzenia. - i pocałowała mnie w policzek.
Nie zdążyłem nic odpowiedzieć,
bo od razu pobiegła do helikoptera, a on od razu ruszył w górę i poleciał
zachód.
Ja natomiast poszedłem na stację benzynową, kupiłem
sobie kanapkę i zatankowałem za resztę pieniędzy jaka została mi portfelu. Dobrze, że tego mi nie
skonfiskowali. I wtedy sobie uświadomiłem, że nie mam telefonu. I innych
fajnych i potrzebnych rzeczy.
Wsiadłem do auta i ruszyłem do
Rio. Do naszego hotelu, gdzie się umyłem, przebrałem i ruszyłem szukać Angie i
Germana.
++++++++++++++++++++++
Czołem! Oto kolejny rozdział
mojej historii!
Nie wiem co jeszcze napisać,
więc powiadamiam Was, że w poniedziałek mam sprawdzian z matmy, na który nic
nie rozumiem i chyba nie prędko zrozumiem.
Jeśli i Was czeka taka katorga
w przyszłym tygodniu, to życzę Wam powodzenia i miłego weekendu.
5 komów = next w sobotę
~ Kasiula ;)
Komentarze
Prześlij komentarz