Rozdziała 64
Podczas gdy Pablo siedział uwięziony z Alex, Angie zdążyła wrócić do
domu.
Odgarnęła kępę wysokich krzewów i za jej
ramieniem ujrzałam tę samą polanę, którą wczoraj opuściłam. Ruszyłyśmy w stronę
domu. Naprzeciw wyszła nam Babka. Na werandzie były zapalone dziwne świeczki.
- I co? Co to za akcja ze…
- A ty skąd wiesz? – zapytała
Kate od progu.
- Ptaki mi powiedziały. –
odpowiedziała staruszka.
- Z resztą, to bez znaczenia.
– odparła dziewczyna i weszła do domu.
- Czy to byli…? – chciała po
raz kolejny zapytać kobieta.
- Tak. To byli oni. Trzeba
wysłać kilka drapieżników, żeby dali sobie z nami spokój raz na zawsze.
Nie wiedziałam o czym mówią. I
chyba wolałam nie wiedzieć.
Weszłam za nimi do domu.
- Zjecie coś? – zaproponowała
staruszka.
- Jadłyśmy – odpowiedziałam
krótko.
- To dobrze. Idźcie spać
dziewczynki. Jutro rano pogadamy. – poleciła kobieta i wyszła przed dom
zostawiając na wpółotwarte drzwi.
- A German? – zapytałam
patrząc z niepokojem na nastolatkę, która usiadła w fotelu.
Natychmiast wstała i podeszła
do drzwi wejściowych, a ja za nią.
- Babciu, gdzie jest German?
- Kto?
- Ten jej kochaś, co nie jest
jej kochasiem tylko szwagrem. – przypomniała jej.
- No… myślałam, że jest z
wami. Nawet się zdziwiłam, że nie ma go z wami.
Poczułam jakby na moje serce
spadł ogromny głaz. Jak to go nie ma?! Nie mógł tak po prostu zniknąć w tej
ogromnej dżungli! Byłam przerażona. Wiedziałam, że to się tak skończy! To jego
nieodpowiedzialne wyjeżdżanie razem ze mną. Mam nadzieję, że mu się nic nie
stało…
Poczułam na ramieniu czyjąś
dłoń. Popatrzyłam w oczy szesnastolatki. Czy ja widzę współczucie?
- Na pewno się znajdzie. Jutro
rano wyruszymy i go poszukamy. – posłała mi pokrzepiający uśmiech i weszła do
domu.
Nie umyłam siebie, ani nawet zębów. Rzuciłam
się w tych brudnych ciuchach na łóżko i pogrążyłam się w wewnętrznej panice.
Rano obudziło mnie dziwne tarcie. Jakby ktoś
pocierał czymś na tarce… wstałam i pierwsze co poczułam to to, że nie jestem w
brudnych ciuchach. Miałam na sobie zielone szorty i biały T-shirt. Hmmm?
Spojrzałam w miejsce, z
którego dochodził ten dziwny dźwięk. Nie pomyliłam się. Ale… TO ŻART?! Moja
koszulka właśnie SAMA SIĘ PRAŁA. A spodenki już wisiały obok, całkiem suche.
Minęłam to… coś i szybko
pobiegłam na dół, gdzie zobaczyłam Babkę wchodzącą do domu. Spojrzałam na nią
pytająco.
- Oh, no tak. Zaczarowałam je,
żeby ci się wyprały. Nie chciałam ci tam sama nic ruszać. Te ciuchy masz
pożyczone od Kate.
- Dziękuję. – uśmiechnęłam
się.
Wtedy do domu wparowała
nastolatka.
- Babka! Bo idą…
- Kto idzie? – zapytała
kobieta robiąc wielkie oczy.
- Yyyy, strażnicy lasu. –
powiedziała szybko dziewczyna.
Strażnicy lasu? Pierwszy raz
spotkałam się z tak dziwnym określeniem.
Ktoś załomotał w drzwi.
- Ciekawe czego zaś chcą… -
mruknęła kobieta i krzyknęła – Otwarte!
Do domu wparowało dwóch
typków. Trzymali kogoś pod ramię
- Uszanowanie! Znaleźliśmy go
jak niszczył zieleń, w tym zagrożone gatunki roślin. To pewnie kolejny turysta,
który zapomniał co to mapa i zasada nie oddzielania się od grupy. – wytłumaczył
jeden z nich.
Byli ubrani całkiem
zwyczajnie. Zielone koszule z krótkimi rękawami i w podobnym kolorze szorty do
kolan w stylu bojówek.
Spojrzałam na, wyprostowanego
już teraz, delikwenta.
TO GERMAN!
- Cześć Angie… - mruknął.
- Mówiłem, że masz milczeć. –
warknął jeden ze strażników.
- To nasz znajomy. Bardzo
przepraszam za jego zachowanie. Będę go lepiej pilnować następnym razem. –
zapewniała starsza pani.
- Pilnujcie go. I opatrzcie mu
to. – drugi ze strażników wskazał poszarpany lewy rękaw inżyniera.
Kiedy wyszli German mocno mnie
przytulił.
- Już myślałem, że was nie odnajdę.
– szepnął całując mnie w mój opalony policzek.
- Choć, muszę ci to opatrzyć!
– zawołała gospodyni i zaprowadziła go o góry. Zdecydowałam, że zostanę na dole
i chwilę ochłonę. Jak dobrze, że się znalazł… jak dobrze!
Po kilkunastu minutach zeszli na dół. German
był umyty w czystej koszulce i szarych spodniach do kolan. Lewe ramię miał
zabandażowane.
- Musimy porozmawiać. –
odezwałam się stanowczo i wyszłam przed dom. Zrozumiał, że ma iść za mną i po
chwili razem staliśmy nad rzeką.
Patrzył na mnie pytająco,
kiedy ja grzebałam jakimś patykiem w czystej wodzie.
- O czym chcesz rozmawiać? –
zapytał.
- Jak to się stało? –
wskazałam głową jego ramię.
- Uciekałem przed nimi. I
któryś chciał mnie spowolnić ciskając we mnie nożem. Niestety trafił.
- Tyle czasu chodziłeś z
otwartą raną? Cud, że w ogóle żyjesz. – uświadomiłam go.
- Wiem… ale o co ci chodziło z
tą rozmową?
Wzięłam głęboki wdech. Muszę
być jak najbardziej spokojna i opanowana.
- Dzisiaj masz wrócić do
hotelu. – wystrzeliłam.
- C-co?? – zmarszczył brwi.
Jego ton był taki jakbym go co najmniej obraziła. – Powtórz.
- Musisz wracać. Zobaczyć jak
ci ta wyprawa cholernie nie służy. – wskazałam jeszcze raz jego ramię.
- Angie, dobrze wiesz że to
drobnostka. Nic takiego. Nie musisz się o mnie martwić. – mówił.
- Martwię się o ciebie, o
Violettę… nie pomyślałeś co z nią będzie gdy stanie ci się coś poważniejszego?
– popatrzyłam na niego z wyrzutem.
- Pfff… - parsknął głupio i
podszedł do mnie. – Czy ty naprawdę myślisz, że zostawię cię bo TY mnie o to
prosisz?
Patrzyłam jak na jego twarzy
pojawia się uśmiech. Przygarnął mnie do siebie, a ja mocno się w niego
wtuliłam.
- Dzięki, że jesteś… -
mruknęłam, ale w duchu tępiłam pomysł pozostania tutaj przez Germana.
Wróciliśmy do domu na
śniadanie i kiedy kończyliśmy jeść ktoś wparował do domu.
- Czółko! – zawołał chłopak
przechodząc obok stołu i sięgając po chleb. – A co to za jedni? Babcia?
Z kuchni wyłoniła się
staruszka.
- To nasi nowi znajomi. Mają
tu coś do załatwienia, więc nocują u mnie. – uśmiechnęła się do nas.
- Właśnie. A to nie stodoła,
nie wchodź tu jak jakieś niecywilizowane bydle. – zwróciła mu uwagę Kate.
- Ja przecież jestem
niecywilizowany, jakbyś nie wiedziała. – pokazał jej język.
- Myślałam że powiesz, że
przecież jesteś bydle. – dziewczyna również pokazała mu język.
- Ale ja widzę, że… -
zatrzymał się połowie słowa, podszedł do mnie i ucałował moją dłoń. – Co taka
piękność robi tutaj? W środku dżungli?
- Myślę, że nie powinno to cię
interesować. – zwróciła mu uwagę starsza kobieta.
- Jestem Rangan. Tak na mnie
wołają. A pani…
- Nie jest tobą
zainteresowana. – przerwała mu Kate.
- Ja jestem Angie. Bardzo miło
mi cię poznać. – uśmiechnęłam się, a ten puścił mi oczko i usiadł między mną a
Kate.
- To ci od tej zagadki? –
zapytał chłopak gospodynię. Czy wszyscy już o tym wiedzą?!
Kobieta potaknęła.
- I co wymyśliliście? –
zapytał zajadając owoc mango.
- Po raz kolejny, Rangan,
Powtarzam ci że…
- Na razie szukamy kolejnego
kawałka mapy. – przerwałam Kate w połowie zdania. – Ostatniego.
- To super. Jak chcesz… mogę
ci pomóc. Znaczy wam. Wiem, gdzie to może
być ukryte. – uśmiechnął się i upił łyk wody.
Godzinę później zaczęliśmy się powoli zbierać
na małą wycieczkę. Chłopak, który miał zamiar nam pomóc nie miał przy sobie
absolutnie niczego oprócz scyzoryka w kieszeni spodni. Ale i tak rzadko go
używa – jak sam twierdzi.
Ja spakowałam do plecaka
butelkę wody oraz wszystkie notatki i zeszłam na dół. Przed domem stał już
nastolatek z wystawioną twarzą do słońca i z przymkniętymi oczami. Wolałam mu
nie przeszkadzać w jakichkolwiek przemyśleniach, więc stałam w dużym pokoju. W
końcu przed dom miała zamiar wyjść Kate, która pociągnęła mnie za sobą na
zewnątrz.
Czekaliśmy jeszcze tylko na
Germana. W końcu wyszedł, również z plecakiem na plecach i oświadczył, że jest
gotowy do drogi.
- Wyruszymy w górę rzeki, na
wschód. To jest jeden z dopływów Amazonki, który jest idealny do tego typu
wypraw. Płytkie i piaszczyste dno. To wygodne. – oznajmił chłopak. – Ja idę
pierwszy. Dobrze by było gdybyś na końcu szła ty, Kate. Nawet jeśli się
oddalisz nie zginiesz. – uśmiechnął się i ruszył w stronę ściany lasu.
Po ostatniej przygodzie Germana uświadomiłam
sobie gdzie my tak naprawdę jesteśmy. I co to za miejsce. Jak niebezpieczne
jest jeśli człowiekiem rządzą lekkomyślność i nieodpowiedzialność. Teraz każdy
podmuch wiatru zdawał się być jakimś ruchem zwierzęcia, a każda kropla rosy
opadająca na moje ramie lub czubek głowy wydawała się być jakimś owadem.
Szliśmy dłuższy czas w ciszy. Dopiero Rangan,
który szedł przede mną zwolnił na chwilę, abym go dogoniła. Teraz szliśmy na
równi.
- Kim ty tak naprawdę jesteś?
– zapytałam z ciekawością.
Spojrzał w górę drzew po czym
odpowiedział:
- No ja wiem kim TY jesteś…
- Ale ja nie wiem kim ty
jesteś. – przypomniałam mu.
Przez chwilę milczał.
- Jestem bratem Kate. Ale nie
jesteśmy spokrewnieni. – wyjaśnił – Nasze losy potoczyły się bardzo podobnie.
Jestem od niej starszy o rok. I czasem sobie dokuczamy, ale raczej wolimy się
nie kłócić.
- Babka to nie jest wasza
prawdziwa babcia? Ani twoja ani jej? – ciągnęłam temat.
- Nie. Mówimy tak na nią, bo
tak jest łatwiej. Jest stara, mądra… taka jak zwykle bywają babcie.
- Ciekawe… - mruknęłam.
- Co takiego?
- Że tak dobrze znasz tę
dżunglę – spojrzałam pod stopy. Ścieżka, którą niedawno szliśmy całkowicie
zniknęła.
- Kwestia czasu. Co miałem
robić ostatnie 17 lat, jak nie bawić się z małpami czy pływać z delfinami…
- Jakimi delfinami? –
zapytałam zaskoczona.
- Podejdziemy bliżej brzegi
rzeki i ci je pokażę. – odpowiedział i po raz kolejny tego ranka puścił mi
oczko.
W tyle za nami szedł German
„goniony” przez Kate. Z czasem zaczęłam słyszeć szum wody, który narastał. W
końcu dotarliśmy do brzegu rzeki. Zobaczyłam jak płynie, spada wysokim
wodospadem i dalej podąża delikatnym prądem.
- Tu jest pięknie. –
wyszeptałam i stanęłam tuż przy brzegi rzeki. Woda o dziwo była krystalicznie
czysta. Widziałam przez nią muł na dnie koryta, konary tonące w wodzie i
zwierzęta zamieszkujące strumień.
- A to jest ostatni kawałek
mapy. – podał mi skrawek papieru.
Popatrzyłam na niego nie
rozumiejąc.
- Trzymałem go aż do teraz,
żeby mieć pewność, że oddaję go w dobre ręce. – odpowiedział tajemniczo.
Wzięłam od niego brakującą
część i wyjęłam z plecaka resztę mapy sklejoną taśmą.
- I co teraz? – zapytałam.
- Teraz idziemy tam. – wskazał
wodospad – Ostatnio dostrzegłem tam coś w stylu jaskini. Możemy się tam
rozejrzeć.
Podniosłam mapę w górę. Słońce
prześwietlało papier ukazując coś jakby… znaki wodne?
- Spójrz. – wskazałam placem
dziwne linie, które zarysowywały kształt jakby… wodospadu?
- Myślę, że z tym wodospadem
dobrze trafiliśmy. – odparł szybko.
- Ale tu jest mnóstwo
wodospadów. Skąd wiemy, że to ten? – nie rozumiałam.
- To sprawdzimy wszystkie po
kolei. – stwierdził.
- Co znaleźliście? –
usłyszałam głos mojego szwagra, który właśnie pojawił się za nami.
Wytłumaczyliśmy mu pokrótce o
co chodzi i Rangan i Kate poprowadzili nas w stronę wysokich skał.
--------------------------------------------------------------------->
Hejka! Skończyłam z szantażem, bo widzę że to nie ma sensu. Imię chłopaka czyta się "Randżan" być może ktoś kojarzy imię ;)
Mam nadzieję, że nie nudzi Wam się ich przygoda w dżungli. Za tydzień niekontrolowany zwrot akcji, zapraszam serdecznie ;*
~Kasiula ;)
Super MEGA rozdział <33 Czekam na NEXT!! :)
OdpowiedzUsuń