Rozdziała 66

  - German… Geeerman… - słyszał swoje imię jakby przez szybę.
Otworzył oczy. Obok jego łóżka stał Rangan. Całkiem ubrany z troską na twarzy.
- C-co jest? – zerwał się na równe nogi i przetarł oczy.
- Skup się. Czy tobie coś wiadomo o jakiejś nocnej wycieczce Angeles? – zapytał, a inżynierowi zajęło chwilę zanim dotarło do niego to co wypowiedział chłopak.
- Czekaj… CO? – szybko zaczął się ubierać we wczorajsze ciuchy. – Dokąd wyszła?
- Nie wiem. Wzięła plecak i mój scyzoryk, więc chyba to planowała.
- Która jest? -  zapytał po raz kolejny wdziewając koszulkę.
- Wpół do czwartej. Stosunkowo wcześnie. – odpowiedział siedemnastolatek. – Najprawdopodobniej wybrała się na wschód, w stronę tych wodospadów.
- Muszę iść jej poszukać. O tej porze tutaj nie jest bezpiecznie. – zarzucił na ramie plecak i zszedł na dół, do salonu.
- Tutaj nawet za dnia nie jest bezpiecznie. Ale co prawda, to prawda. Będę ci towarzyszył. – uśmiechnął się krzepiąco Rangan i zniknął w jednym z pomieszczeń. – To nam się przyda. – wskazał „świeżą” pochodnię i schował do kieszeni spodni zapałki.
  Wyszli na pogrążoną w świetle księżyca polanę.
- Jesteś pewien, że chcesz wejść do tego lasu o tej porze? Przy takich warunkach?  -upewnił się brunet spoglądając na biznesmena.
- Tak. Muszę do niej dołączyć. Jeszcze się wpakuje w jakieś kłopoty. – odpowiedział stanowczo i spojrzał na nastolatka.
- Odważnie. Aż tak ją kochasz? – uśmiechnął się i ruszył w stronę lasu pozostawiając trochę w tyle inżyniera.
- Nie wiem czy kocham… jest dla mnie kimś ważnym. Ona i moja córka. Jedyne co mi pozostało po mojej zmarłej żonie. Oczywiście oprócz wiecznie niezadowolonej teściowej. – ostatnie zdanie podsumowali wspólnym chichotem.
 German nie do końca wiedział co czuje do szwagierki. Z jednej strony niesamowity pociąg – była piękna, miała śliczne włosy i oczy… a te nogi! Ach, te nogi! Uwielbiał kiedy przychodziła do niego do gabinetu w czasie kiedy on pracował. Siadała naprzeciw biurka, na kanapie zakładając nogę na nogę. Jej sukienka się wtedy lekko podwijała do góry, a ona mógł bezkarnie patrzeć na jej zgrabne nóżki.
Nie lubił jej jednak za sam cudowny wygląd. Miała piękny głos. Z resztą tak samo jak Viola i Maria. Ale inny. Delikatniejszy, co miało sporo plusów. No i była urocza…
Ale… no właśnie, zawsze jest „ale”.
Miał Priscille – piękną kobietę pracującą jako menadżer w wielkiej korporacji. Całe szczęście, że pracuje w domu, bo gdyby codziennie musiał przebywać ponad osiem godzin poza domem, to już w ogóle by się nie widywali. Pris często przychodziła z pracy zmęczona. Czasami spóźniona na kolację, zmierzła lub wykończona pracą kładła się spać. A wtedy to kaplica. Czy on musi przypominać, że związek to nie tylko pierścionek na palcu partnerki i planowanie wspólnego ślubu. Czy on musi przypominać swojej narzeczonej, że oprócz całusów w policzek on potrzebuje seksu?! Tak – seksu. Ile razy on miał na nią ochotę. Ale nie, bo ta zmęczona, bo ją głowa boli, bo niewyspana… Cholera! Ile razy miał wtedy ochotę iść do Angie. Przytulić się do niej, pocałować… Stop! Dlaczego on od dłuższego czasu traktował ją jak jakąś cholerną nagrodę pocieszenia? Sam tego nie wiedział i liczył, że szwagierka nie ma mu tego za złe.
 - Możemy iść w stronę tych wodospadów. Mogę się założyć o dwadzieścia bananów, że ona tam jest – zawołał pewny siebie nastolatek.
- Okej… - przytaknął German i starał się szybko myślami wrócić do rzeczywistości.
A co jak ją porwali? Na przykład te bandziory, których już spotkali… no to koniec.
  Szybko znaleźli się nad wodospadami, które szumiały w świetle księżyca. Jeszcze zanim zaczęli się dobrze rozglądać obydwoje mieli przeczucie, że jej tu nie ma.
- Spójrz! – zawołał Rangan i wskazał wielkiego ptaka, który leciał w ich stronę. – To ara zielono skrzydła.
Faktycznie ptak miał zielone i czerwone pióra i zgrabnie wylądował na wyciągniętym przedramieniu chłopaka.
Kiedy spojrzeli na nią zdumieni zaskrzeczała głośno. German zerknął na pochodnię, którą trzymał w ręku… powoli się wypalała.
- Mówi, że Angie… - zaczął Rangan.
- Co? Co z Angie, mów! – ożywił się na dźwięk jego imienia.
- Nie ma jej tu. I nawet tutaj nie dotarła. – zmarkotniał siedemnastolatek.
- Jak to?!
- W ogóle jej tutaj nie było…
- Niemożliwe! – krzyknął inżynier.
- Dziękuję ci za tę informację… - mruknął do ptaka, a ten odleciał. Poklepał biznesmena po ramieniu.
- Może po prostu poszła w inną stronę… sam widziałeś, że siedziała do późna w książkach. Może odkryła coś nowego. I musiała iść w jakieś miejsce… które nie jest wodospadami. – wygłosił swoje idiotyczne wytłumaczenie.
- Dzięki stary. Pocieszyłeś mnie. –parsknął i powolnym krokiem ruszył w stronę jego tymczasowego domu.
  Wracając Rangan zapytał Germana o dom. Miejsce w którym mieszka razem z Angie. German nie musiał mu tłumaczyć gdzie leży Buenos Aires.
- Wiem gdzie leży Argentyna. I jej stolica również. To że mieszkam w dżungli nie znaczy, że nie wiem najprostszych rzeczy. – zaśmiał się tłumacząc mu jak małemu dziecku.
- Wiem, ale… hmm… żyjesz w tej dżungli i…
- Czasem wychodzę na miasto. – przerwał mu nastolatek. – Kate tego nie robi, ale ja tak. Wiem jak wyglądał świat dziesięć lat temu i jak wygląda teraz… ciekawe jest to wszystko – zamyślił się i zamilkł.
  Weszli do domu. Za oknem nadal panował mrok, a na nich w salonie czekała Kate i Babka.
- Gdzie byliście? – zapytały nerwowo.
- Szukać Angie. Gdzieś zniknęła i chcieliśmy do niej dołączyć. – wytłumaczył Rangan. – Może babka by sprawdziła co z nią jest?
- O tak, to dobry pomysł! – zawołała brunetka.
- Dobrze, ale macie stać z dala od ognia. Coś czuję, że dziś będzie wyjątkowo wysoki. – zapowiedziała z góry i wyszła z domu.
Cała trójka podążyła za nią i skręcili za dom. Tam było specjalne miejsce na ognisko – okrąg ułożony z kamieni, a w środku resztki gałęzi i popiół.
Babka spojrzała na rodzeństwo i Germana. Mężczyzna absolutnie nie wiedział o co chodzi, dlatego siedział cicho i przyglądał się poczynaniom staruszki. Ta wzięła dwa patyki i potarła jeden o drugi nad paleniskiem. Następnie rzuciła je w środek okręgu z kamieni. W mgnieniu oka gałązki zaczęły się palić. Zamiast dorzucić drewna, aby się lepiej paliło ona sięgnęła do woreczka przy pasie. Wyciągnęła z niego garść jakiś nasion i liści i rzuciła w ogień. Zapadła cisza. Jedynym źródłem światła był księżyc i te dwie tlące się gałązki.
Wtem w jednym momencie z tych dwóch patyczków i garści ziół wystrzelił jeden ogromny płomień. Na oko miał około dwóch metrów wysokości. W mgnieniu oka każdy się odsunął odwracając lub osłaniając rękoma twarz. Ciepło bijące z tego ogniska było nie do wytrzymania. W pewnym momencie musieli się jednak zmusić do spojrzenia w ogień.
- Ocho… coś widzę… - mruknęła staruszka. W jej źrenicach odbijał się blask ognia, a ona była w niego zapatrzona jak w obrazek.
- Ja nic nie widzę. – parsknął German wytężając wzrok.
- Bo to nie ty masz widzieć tylko ja. – uśmiechnęła się kobieta i zerknęła spowrotem w płomienie. – Tak… widzę ją… ale to co się z nią dzieje nie jest dobre. Ani bezpieczne. – odparła ze stoickim spokojem.
- Spadła z urwiska? Topi się? – dopytywał inżynier.
- Gorzej. Ludzie. – odpowiedziała znowu zerkając na bruneta. – Została porwana przez… - teraz spojrzała na Kate.
- Kogo? T-tych których spotkaliśmy w lesie? – spytał powoli German oczekując wyjaśnienia.
Spojrzenie dziewczyny nabrało wyrazu przerażenia i od razu skierowało się w stronę księżyca i rozciągającego się pod nim dachem lasu.
 Nastolatka wydała z siebie dłuuugie wycie, niczym wilk. Kiedy skończyła czekali w ciszy okrągłe pięć minut. I wtedy zza krzaków za ich plecami wyskoczyło coś ogromnego. Widać było, że szło na czterech łapach. Kiedy je podnosiło było widać idealnie zarysowane łopatki podnoszące się na zmianę w górę i w dół. Było czarne. Kiedy do nich podeszło słychać było jak wciąga powietrze. Minęło po kolei Rangana, Babkę i Kate. Szło  prosto na Germana. Serce mężczyzny zaczęło szybciej bić. Ale kiedy ujrzał to „coś” w świetle księżyca nie mógł w to uwierzyć. Przed nim usiadła ogromna czarna pantera.




- Czarna pantera? P-przecież one nie żyją w Ameryce Południowej… - powiedział sztywno pełen przerażenia.
- Ta została odzyskana w przemytu. Nazywa się Jake. I poprowadzi nas do obozu tych zbirów. – wytłumaczyła Kate i podeszła do Germana. – Nie musisz się go bać. Wystarczy, że dasz mu powąchać rękę. – chwyciła jego nadgarstek i delikatnie pociągnęła go w stronę nosa drapieżnika.
Kot polizał biznesmena po dłoni i podszedł bliżej.
- Rangan, zostajesz z Babką. Nie będziesz nam potrzebny – pokazała język chłopakowi i obróciła się do starszej kobiety. – Nie czekaj na nas ze śniadaniem, nie wiem kiedy będziemy.
Staruszka kiwnęła głową i odprowadziła tę dwójkę (plus dzikiego kota) do skraju lasu.
- Uważaj  na nich. Mogą mieć broń. – ostrzegła Babka.
- Oprócz noży raczej nic nie powinno nam grozić. – stwierdziła dziewczyna i pociągnęła Germana za rękę podążając za krokiem pantery.
Weszli w las.
- On wie, gdzie nas prowadzi? – zapytał German upewniając się.
- No raczej. – podała mu pochodnię i zapałki. – Zapal ją, nic tu nie widać.
Wokół nich pojawił się krąg jasnego światła, który delikatnie oświetlał ich i krzaki wokół nich.
Po kilkunastu minutach marszu Jake podniósł głowę. Chwilę węszył powietrze.
- Co jest? – zapytała dziewczyna podchodząc bliżej do kota.
Usłyszeli szmer wśród roślin.
- Może pójdę sprawdzić… - zaproponował inżynier. Chciało pokazać, że jest mężczyzną i jest w stanie obronić kobietę w samym środku dżungli.
- Dobra. Jakby co to krzycz. Jake za tobą pobiegnie. – poleciła szesnastolatka, a German oddalił się.
   Kurczę. Mogłem wziąć ze sobą tę cholerną pochodnię. Jest ciemno jak.. w dupie. – pomyślał wytężając wzrok. Usłyszał kolejny szmer, ale zagłębił się dalej w las.
Znowu! Tym razem słyszał jakby… kroki.
- Kto tu jest? – zapytał, ponieważ kroki na sto procent należały do jakiejś osoby a nie zwierzęcia. – Halo?
Zaraza, zaraz… czy to jest? – widział doskonale zarys sylwetki jakiejś osoby. Konkretnie mężczyzny. Konkretnie bardzo blisko stojącego mężczyzny.
- Uwaga, mam broń! – zawołał dla własnej asekuracji.
Wtem z zarośli wyłoniła się owa postać. Krzyknął. Postać też krzyknęła.
- To ty?! – zawołał German widząc tę gnidę.
- Ano ja. A to ty? – zapytał zadyszany Pablo starając się uspokoić zbyt szybkie bicie serca.
- No ja. Ciekaw jestem co ty tu w ogóle robisz. Jak mogłeś w ogóle zostawić Angie! I to w takiej chwili! W połowie rozwiązywania zagadki…
- Jakoś nie widzę jej obok ciebie, więc wnioskuję że też ją zostawiłeś! – przerwał mu choreograf. Miał rozdartą koszulę na prawym ramieniu i warstwę brudu na twarzy i szyi.
- Tak się składa że…
- Tak się składa, że MNIE porwali! – znowu nie dał dojść do słowa Germanowi. – I to żywcem.
Zapadła cisza.
- Czyli ta chora matka to ściema? – zapytał inżynier niedowierzając.
- Tak. Powiedzieli, że jeśli tak nie napiszę to mi odstrzelą łeb. Chcieli wiedzieć wszystko o zagadce. Ale im uciekłem. – wyjaśnił brodaty. Jego broda była teraz zdecydowanie gęstsza i dłuższa od tej, którą miał w hotelu.
- Okej… sorry, że tak cię napadłem… nie wiem co mi odwaliło…
- Spoko. Nie twoja wina. Opowiem ci wszystko ze szczegółami, ale dopiero jak znajdzie się Angie.
- A ja ci potem opowiem co się wydarzyło kiedy zniknąłeś. Ale teraz wracajmy do naszych przewodników. – oprzytomniał German i ruszyli w stronę, gdzie inżynier zostawił Kate i Jake’a.
  Kiedy Pablo poznał się z Kate i czarną panterą zaczęło powoli świtać. Wszystko budziło się od życia.
- Mam pewną propozycję – zaczęła Kate po kilku minutach marszu – Z Jake’a wnioskuję, że jesteśmy w zasięgu tych bandziorów. Jest ranek. Jeśli któryś z nich wybierze się na poranny obchód to nie będzie wesoło…
- I?
- Pomysł jest taki, żeby przemieszczać się w stronę ich obozu w koronach drzew. – dokończyła swoją propozycję.
- Czekaj co?
- W sensie po drzewach?
- Naprawdę wolałabym nie ryzykować… - odparła nastolatka spokojnie – I to nie jest prośba ani pytanie tylko rozkaz przewodnika. – uśmiechnęła się niewinnie i popatrzyła znacząco na czarną panterę, która właśnie właziła po odchylonym pniu, kierując się w stronę najwyższej strefie lasu.
- To jest idiotyczne, ale może być skuteczne… - mruknął przekonująco German do Pablo.
- Jasne. Już widzę takie mieszczuchy jak my, które chodzą po drzewach. Jak nie spadniemy tym kolesiom na głowy to będzie miło – parsknął choreograf.
Byli dobre 20 metrów nad ziemią. Germanowi powoli kręciło się w głowie. Dziwne, tyle razy leciał samolotem, a bał się łazić po drzewie.
- Zaraz zejdziemy trochę niżej! – zawołała do niego Kate, która szła przodem.
Miała rację. Kilka drzew później byli znacznie niżej niż wcześniej, a na tyle wysoko by te zbiry ich nie zauważyły nad swoimi głowami. German odetchnął, a Pablo poklepał go po plecach.
  Obydwaj mężczyźni byli zdumieni sprawnością nastolatki z jaką poruszała się wśród konarów. To była mistrzyni! Niczym małpa!
W końcu dziewczyna podziękowała kotu, odwołała go i obróciła się do towarzyszy.
- To tutaj.
Spojrzeli w dół. Pod sobą mieli prowizoryczne obozowisko. Kilka mniejszych namiotów, jeden duży. Ze cztery stoliki stojące w środku obozu. Nie było słychać ani widać żywej duszy.
- Poczekajcie tu. – poleciła im i jednym susem dała nura przez gęstwinę w dół.
Wylądowała na ziemi w przykucku i wyprostowała się. Dokładnie tak samo jak wtedy kiedy pierwszy raz spotkała Germana i jego szwagierkę. 
Zajrzała po kolei do każdego z namiotów. Na stołach stały kubki z niedopitą zimną kawą. Poły namiotów były opuszczone. Wszystko wskazywało na to, że nikogo nie ma.
Ciekawe tylko gdzie jest Angeles – pomyślała. Machnęła im ręką. Zaczęli schodzić w dół. Szło im to tak nieporadnie, że miała ochotę ich wziąć na ręce i znieść.
- Czekaj German widzisz, że…
- Spokojnie, ja mam czas… - szeptali do siebie. Jeden cały zestrachany że nie zejdzie, a drugi ostrożny z każdym centymetrem który pokonywał w ciągu kilku sekund.
Kiedy w końcu postawili nogi na ziemi odetchnęli z ulgą…
Zaczęli ostrożnie podchodzić do każdego z namiotów i podnosić poły aby sprawdzić czy nie ma nigdzie Angie.
- Nie ma jej. Ich też nie ma. Musieli ją wziąć ze sobą, aby im pomogła dobrać się do skarbu. Cholera! – krzyknął wściekły German, a Pablo dziwnie się schylił.
Inżynier i szesnastolatka dziwnie spojrzeli w stronę bruneta, a ten obrócił się ujrzał w pniu drzewa wbity nóż, którego ostrze delikatnie trzęsło się.
Spojrzeli w drugą stronę. Zobaczyli rosłego mężczyznę z rękami całymi w tatuażach.
- Cholera, nie trafiłem! – zawołał wściekły wyciągając zza paska kolejny nóż.

================================ 
Mój brak weny mnie osłabia. Ale jak trzeba to trzeba… Rozdziała bez większego ładu i składu, ale ważne że W KOŃCU JEST!!!
Jako iż mamy Wielki Czwartek życzę Wam smacznego jajka na te święta. I od razu pytam – jak się podoba? :D Pablo wraca do gry, ale wypada z niej na chwilę Angie.
Oczywiście nie na długo, bo jak tylko ją znajdą będą musieli wracać L przypominam, że German ma jeszcze ślub do zaliczenia ;P

Pozdrawiam Was wszystkich cieplutko, liczę na kilka miłych komentarzy i zapraszam na nexta, który będzie już wkrótce. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdziała 38 Dobra. Zabrakło Wam 2 komów, ale znajcie moje dobre serce.

Rozdziała 39

Rozdziała 47.